czwartek, 7 września 2017

6 sierpnia

Zimne już te poranki - pewnie było już Hanki... Moja babcia zawsze powtarzała to przysłowie, a mnie to denerwowało. Nie lubię bowiem nostalgii i genetycznie przekazywanych stereotypów. No ale zimno jest już w Londynie o 4:40 rano, kiedy wychodzę na przystanek.

Ponieważ pracowałem, cała przeprowadzka do magazynu spadła na Marcina. Dodatkowo trzeba było wysłać paczkę do rodziców - oczywiście kurier się spóźnił, a facet od przewozu zjawił się przed czasem. Kot włożył z pomocnikami wszystkie pudła do ciężarówki, zostawił karton dla rodziców na wycieraczce i pojechał zdeponować nasz dobytek.

W firmie miałem oczywiście piekiełko, ale mentalnie już w nim nie uczestniczyłem. Pracując, wisiałem na telefonie, załatwiając sprawy własne. 
Kurier był koło 10:30. Zadzwonił do mnie a ja powiedziałem, żeby zabrał pakunek z wycieraczki sprzed domu. Zabrał - jak się później okazało i ma dostarczyć we wtorek do rodziców. 41 kilo!

W drodze do domu spotkałem się z Kotkiem i poszliśmy do polskiej restauracji: on na schabowego, ja na wątróbkę z cebulką, po której... mógłbym pompować materace tylną częścią ciała! No niestety - polska kuchnia tak na mnie działa. Po obiedzie poszedłem spać, mąż przy okazji też, bo on okazji do snu nie odpuści. 
A potem pojechałem na zakupy, przede wszystkim musiałem nabyć świeże (dosłownie) dolary, o małych nominałach. Nie wolno nam ich nawet zagiąć - no cóż. Takie wymogi...

Przy okazji kupiłem miseczki i talerzyki

poniedziałek, 4 września 2017

4 września


Czuję jakoby urlopu nie było. Wstaję o czwartej - już nocą - i chodzę zarządzać sklepem... Marcin też pracuje, chociaż ostatni weekend - co zdarzyło się po raz pierwszy od kilku miesięcy - wspólnie mieliśmy wolny (sprzątaliśmy dom)!

Prawie wszystko spakowaliśmy. Wyrzuciliśmy przy tym tak wiele rzeczy, że nasz dobytek pomniejszył się wielokrotnie. Teraz stanowi około 15 pudeł i kilka toreb, wcześniej było 50 kartonów i cała masa worków, toreb i poszewek wypełnionych miękkimi rzeczami.

W środę przyjeżdża ekipa z magazynu, w którym zdeponujemy rzeczy. Nie narobią się zbytnio... a nam, chyba uda się wynająć mniejsze pomieszczenie i zaszczędzić parę funtów. Rachunki dalej mnie przerastają!

Musimy się zacząć pakować. Może od czwartku... Przede wszystkim jednak, musimy udać się na zakupy. Zupełnie nie wiem kiedy. Jutro pracuję 11 godzin, Marcin do nocy, śtoda kompletnie zajęta, to samo czwartek i piątek...

środa, 30 sierpnia 2017

30 sierpnia


Ostatnie dni nie należały do udanych. Marcin z nieznanych mi powodów nie dostał pensji, podobno przez pomyłkę... a ja mam wszystko wyliczone, co do pensa i cały mój plan się zawalił. Głupi jestem, bo strasznie się denerwuję, brzuch mnie boli, spać nie mogę i kłócę się z nim ciągle... najgorsze jest to, że to w niczym nie pomaga, ale nie mam nikogo, kto pomógłby mi w trudnych chwilach, pogadał, zrozumiał...
Wszystko jest na mojej głowie i zamiast się cieszyć, jestem pełen obaw i teraz jeszcze ten brzuch! Szlag by to...
Mama mówi "nerwowe, nerwowe...", ale co mi z tej świadomości?

Nasz wyjazd jest drogi, a my nie jesteśmy milionerami, dlatego też muszę wszystko obliczać, planować i prognozować. Myślę, że trochę mnie to przerosło i gdzieś tam w głębi duszy jestem zawiedziony (a nawet zraniony), że wszystko muszę sam... A teraz jak mnie brzuch boli też nikogo to... zresztą!
Dość tego. Użalanie się nad sobą na nic się zda. 

Ostatnie dwa pakuję nasze rzeczy i bezceremonialnie wyrzucam nadmiar. Lecą do kosza kieliszki, talerze, dzbanki na wodę i niezliczone ilości pojemniczków. W koszu wylądowały też czasopisma, tysiące (naprawdę tysiące) stron wydruków z internetu, wiele książek, ubrań i ozdóbek. Generalnie wyrzuciłem wszystko, z czego nie korzystaliśmy przez ostatnich kilka miesięcy. No i meble, wszystkie lampy, dywany, krzesła. Ponieważ dwa razy były już rozkładane, muszą odejść. Po powrocie kupimy sobie wszystko nowe - w końcu lubię zmiany.

A dzisiaj moja mama obchodzi urodziny. Zadzwoniłem do niej rano myśląc, że jest 29-ty i gdy delikatnie mi przypomniała o prywatnym święcie, zrobiło mi się okropnie głupio. 
Zdecydowanie robię się nadwrażliwy...

niedziela, 27 sierpnia 2017

27 sierpnia


Mieliśmy się pakować, ale pogoda była taka piękna...

W polskim sklepie kupiliśmy sobie: świeże bułeczki, szynkę dziadka i ser królewski; kawy, napoje i pyszne rogaliki bydgoskie. Wszystko to zjedliśmy w pobliskim parku.

Londyn był pełen pijanych ludzi i to przed południem! Główną przyczyną był Karnawał Notting Hill oraz liczne koncerty. Staraliśmy się jednak omijać imprezy szerokim łukiem. Mieliśmy ochotę na słońce i ciszę...

Wieczór spędziliśmy w domu. Ja na segregowaniu dokumentów, Marcin na niszczeniu tych, które uznałem za zbędne.

26 sierpnia

Spaliśmy długo. Marcin znów wstał wcześniej i poszedł do pracy, ja na siłownię. Zważyłem się. Od trzech miesięcy món ciężar się nie zmienia i choć nad tym nie ubolewam, chciałbym zrzucić 3-kilogramy. Póki co, wydaje się to niemożliwe. 79,4 kg - jak było, tak jest!

Gdy wracałem do domu, był już w zasadzie wieczór. Zupełnie nie wiem jak to się stało! Ćwiczyłem cztery godziny? Hmm...
Wkażdym razie zdążyłem się przebrać i musiałem wychodzić na imprezę, niestety bez Kota.
Ola i Tomek zaprosili nas do siebie, a Aga i Dominik widząc moje niezdecydowanie, podjechali i zgarnęli mnie prosto z domu. Nie miałem wyjścia!

Ola przeszła samą siebie. Stół uginał się od potraw, które były tak dobre, że nie mogłem się powstrzymać. Zresztą nie byłem w tym osamotniony (na całe szczęście).
Wróciłem po pierwszej. Marcin już spał...

czwartek, 24 sierpnia 2017

24 sierpnia


Minął pierwszy tydzień urlopu. Nie odpocząłem - wręcz przeciwnie. Nadmiar obowiązków przybił mnie do podłogi. Nie mam siły na nic i nic mi się nie chce.
Mam dość załatwiania spraw, biegania po urzędach i pilnowania rodzinnego budżetu. Najbardziej jednak męczy mnie i rozdrażnia Marcin, to znaczy jego bierność. I to właśnie mnie przeraża.

Rano sprawdziłem moskitiery. Są większe niż myślałem, poza tym trudno się je składa; myślę jednak, że to kwestia wprawy. Potem poprawiałem dokumenty do ambasady indyjskiej i zapłaciłem za wizę. Kwota wzrosła o 65 funtów. Uważam to za zbrodnię!

Odpocząłem w parku. Czytałem książkę i nawet chyba zmarzłem, bo wieczór był chłodny. 
A teaz nie wiem czemu, padam na pysk...

Marcin ja kolację na dole i rozmawia z Pauliną o warunkach pogodowych w Polsce. W okolicach, w których mieszka moja teściowa, panują powodzie...
A! Mój brat skończył dzisiaj 39 lat.

środa, 23 sierpnia 2017

23 sierpnia


Otwierają nam kino przy parlamencie! Jak znalazł na deszczowe wieczory! A tak naprawdę, to przypomniała mi się Warszawa i stare czasy. Czy dobre? Nie wiem. Inne - w każdym razie.

Marcin wyszedł do pracy rano. Jeszcze leżałem w łóżku; takie rzeczy zdarzają się pod naszym dachem wybitnie rzadko. Ja zaś czekałem na kuriera, bo potłukłem kamerę w moim iPhonie i ubezpieczenie musiało mi wymienić uszkodzony aparat na nowy. 
Dostawca zadzwonił oczywiście w najgorszym z możliwych momentów, ale reszta poszła gładko.

A potem pojechałem szukać obudowy, ale wróciłem zbulwersowany cenami. Nie wydam 59 funtów na kawałek silikonu. Sprawdziłem też ceny w Polsce: od 249, do 599 złotych. Świat oszalał!

wtorek, 22 sierpnia 2017

21 sierpnia

Ostatnio rzadko czytam, dlatego może jednym haustem połknąłem "Chłopca ducha" Martina Pistoriusa - autobiografię, której największym atutem jest straszna prawda. 12-letni chłopiec zaczyna tracić władzę w nogach, w wkrótce jego stan określany jest jako wegetatywny. On sam po około dwóch latach nieświadomości budzi się z umysłowego odrętwienia, ale nie jest w stanie pokazać innym, że żyje i myśli. Uwięziony całymi latami we własnym ciele wiedzie życie niemej lalki, którą przekłada się z kąta w kąt... Polecam!

Staram się odpoczywać. Nie jest to jednak proste, bo kumulowany miesiącami stres zaczął wychodzić na światło dzienne. Zaczęły mnie boleć mięśnie, dzisiaj obudziłem się z bólem głowy (co mi się nie zdarza), wczoraj żołądek nie pozwolił mi funkcjonować normalnie... poza tym jestem osłabiony i choć śpię dłużej, w ogóle się nie wysypiam. Mam nadzieję, że sobie z tym szybko poradzę i że chwilowa niedyspozycja rozpłynie się w powietrzu i da o sobie zapomnieć.
Chciałbym móc, nigdy więcej nie musieć pracować w korporacji! Mam gdzieś dobre wynagrodzenie...

W weekend szaleliśmy na SOHO.  W sobotę z Marcinem, w niedzielę z Basią - koleżanką Kota. Jest studentką szóstego roku medycyny, a w wakacje dorabia w Londynie. Podoba mi się taki rodzaj odpowiedzialności. Rozmawiałem na ten temat z mamą i oboje stwierdziliśmy, że moje babcie były idiotkami, nie zgadzając się na to, żebym dorabiał jako nastolatek. Dzięki temu, że nie rozumiałem wartości pieniądza w dzieciństwie, miałem dużo kłopotów, zanim się opamiętałem. Na szczęście to już wszystko przeszłość.

Kot pracuje. Wczoraj przyszły moskitiery. Muszę je wypróbować. Poza tym brakuje nam jeszcze wielu rzeczy, szczególnie pieniędzy... przez ten cholerny Brexit i spadek funta, wszystko jest droższe - naprawdę - w skali naszych wakacji wydaliśmy przynajmniej 1500 funtów więcej. 
Wiele rzeczy wyrzucam. Zaniosłem kilka worków ubrań i cztery pudła książek (szczególnie albumów) do charytatywnych sklepów; na środku pokoju stoi też wielkie pudło, które wyślemy moim rodzicom. Trochę mi lepiej z mniejszą ilością rzeczy. Jutro zabieram się za kuchnię!

W piątek idziemy do ambasady Indii - ostatniej na liście. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, bo wypełnienie aplikacji zajęło mi kilka godzin i ciągle było coś nie tak... Poza tym bardzo chciałbym już jechać na te wakacje...

PS. A w Londynie jakiś anonimowy artysta maluje na murach całkiem fajne graffiti - powyższe zdjęcie przedstawia jedno z nich.

piątek, 18 sierpnia 2017

17 sierpnia


Obudziłem się o piątej mimo, że poszedłem spać grubo po północy. Marcin spał smacznie i lekko postękiwał. Próbowałem coś czytać, ale po dwudziestu minutach postanowiłem wstać i pójść na siłownię. Idąc, zadzwoniłem do mamy - szła z ojcem do neurologa na długo oczekiwaną wizytę - później zjadłem śniadanie i przeczytałem, a w zasadzie wysłuchałem bieżących wiadomości.

W klubie fitness - remont! Nic nie śmierdzi, ale za to panuje hałas. Biegnąc musiałem słuchać muzyki najgłośniej, jak tylko się dało. Wolałem to jednak od niemiarowego uderzania młotkiem i zgrzytu wiertarki. Wykończony wpadłem jeszcze do kantoru w centrum, kupiłem obcą walutę i wróciłem do domu. Było południe. Kot właśnie  dokonywał codziennych ablucji i szykował się do pracy. Ponieważ nie chciało mi się gotować, przebrałem się i pojechaliśmy razem  do centrum: Kot do swohego Globu, ja na obiad. Chciałem spróbować jak gotuje nowo otwarta wietnamska jadłodajnia na Soho. Zapłaciłem niewiele, jedzenie jednak nie było warte szczególnego polecania. To znaczy wszystko było w porządku, ale nic poza tym.

Gdy jadłem, otrzymałem esemesa, że mogę już odebrać niektóre bilety pociągowe. Uradowany pojechałem na Islington. Oczywiście jeden z biletów musiał się gdzieś zawieruszyć i spędziłem 20 minut obserwując jak znajoma mi blondyna przeszukiwała szuflady z twarzą niezmąconą żadną emocją. 
Wdrodze do domu wpadłem jeszcze na Oxford Street, bo były wyprzedaże. Miałem szczęście, bo bez szukania w wpadły mi w ręce spodnie idealne na wakacje, kupiłem też inne, ale podobne, Marcinowi. W H&M znalazłem zaś wojskowe z wieloma kieszeniami. Wracałem do domu bardzo zadowolony.

Zadzwoniłem do mamy. Lejarka zapomniała wystawić jej skierowania, specjalista zbadał więc tylko ojca. Na szczęście nic szczególnego mu nie dolega - ojciec jest stary i stękający na własne życzenie. Skoro tak chce, to musi to lubić. Mama zaś będzie musiała wrócić tam jutro, na szczęście neurolog przyjmie ją bez kolejki...

Wieczorem byłem trochę zestresowany, bo mój boss chce umilić mi ostatnie dni w pracy i robi wszystko, żebym nie czuł się dobrze. Miałem nawet zadzwonić i powiedzieć, że nie będę dzisiaj pracował, ale mój dzień pracy to 150 dolarów - tak przeliczam już wakacyjnie - szkoda kasy...
Zresztą czułbym się nie w porządku w stosunku do Kota...

czwartek, 17 sierpnia 2017

16 sierpnia


Ostatnio w Londynie przybyło bezdomnych. Nasz "lokalny żebrak" jest drugim na ulicy. Jest młody, ma ładne dłonie i stopy, zdrową skórę i nie pije alkoholu. Zaczynał na chodniku, ale od kilku dni posiada materac sprężynowy, na którym: je to co mu przyniosą, czyta książki lub śpi. Dzisiaj nawet listonosz wręczył mu list; pewnie się tam zadomowił, bo w Londynie można się zameldować i pod mostem.
Dziesięć lat temu nie było bezdomnych. Jedna "celebrytka" żebrała na Soho i każdy ją znał. Raz nawet za pięć funtów przeczytała mój wiersz do jakiegoś projektu. Ostatnio zniknęła. Już będzie ze dwa lata, jak jej nie widziałem. Pewnie umarła, bo Fiona, moja była nauczycielka, podczas przypadkowego spotkania powiedziała, że jest bardzo chora...

Miałem dzisiaj wolne. Laji - mój manager - wydzwaniał do mnie jak oszalały. W końcu napisałem, że nie mam czasu i jak ma coś niecierpiącego zwłoki - niech pisze. 

Fryderyku, chciałbym dać ci upomnienie, za to, że rzuciłeś przekleństwem w pracy, zrobiłem śledztwo i wyszło, że to twoja wina - przyszło po kilku sekundach. 
Zaraz potem: czy mógłbyś pojawić się w pracy, bo chciałbym ci je wręczyć dzisiaj.

Mimo, że pracuję z nim już jakiś czas i jako, że jestem jego zastępcą, spędzam z nim dziennie więcej godzin niż z kimkolwiek innym, facet potrafi mnie zaskakiwać.

Nie, nie mogę przyjść do pracy, bo mam wolne. Jak chcesz, możesz mi wysłać naganę pocztą, ale szybciej będzie jak poczekasz do piątku i wtedy mi wręczysz cokolwiek chcesz. Przypominam jednak, że się zwolniłem i upomnienie jest stratą czasu.
Przeprosił, że przeszkadza mi w wolny dzień. Idiota!

Wieczór spędziłem z Anetą. Kupiłem wino i pojechałem do jej firmy. Była zmęczona, ale rozkręciła się przy drugiej butelce...
Szkoda, że mamy tak mało czasu dla siebie. Jutro wyjeżdża z córką na wakacje, a potem my. No nic... życie!

Marcin już w domu. Napisał, że miał ciężki dzień. Tym razem ja wrócę później...

środa, 16 sierpnia 2017

15 sierpnia


- Masz o czym napisać na blogu - Marcin zaśmiał się w słuchawce. Owszem... bo zatrzasnąłem za sobą drzwi i zorientowałem się, że nie mam kluczy! A było już po ósmej wieczorem i chciałem wypocząć po intensywnym dniu. Zachciało mi się jednak napoju...

Kot wysłał z kluczami Basię, która zgodziła się być tak uprzejma, by dostarczyć mi klucze na Brixton. Ja musiałem tam dojść, co zajęło mi 40-minut. W sumie dobrze się stało, ponieważ w końcu mogliśmy się spotkać. 
Gadaliśmy intensywnie...

W pracy wręczyłem wypowiedzenie. Od niedzieli będę wykorzystywał urlop, później najprawdopodobniej wrócę na kilka dni. Muszę powiedzieć, że czuję ulgę, choć jeszcze w to nie wierzę. 
Chciałoby się powiedzieć "nigdy więcej korporacji", ale kto wie, do czego przymusi nas przyszłość? Wiem jednak jedno - jestem wykończony, sfrustrowany i wypalony. Minie sporo czasu, zanim efekty ubiczne rozejdą się po kościach...

Nasz wyjazd wymaga jeszcze tak wiele poprawek i spraw do załatwienia, że zamiast się cieszyć, jestem zestresowany. Poza tym przerasta mnie budżet i ciągle brakuje mi kasy. Nie wiem jak załatać brakujące finansowe dziury. 
Będziemy samodzielnie przygotowywać posiłki, obniżyłem też jakość hoteli, zrezygnowałem z niektórych atrakcji i ustawiłem plan finansowy na "najtańszy z możliwych", który podczas podróży do miejsca docelowego ucina wszelkie ekstra koszty. Ale i tak jest to wyzwanie. 

No nic... muszę zjeść pyszną owsiankę i wybiegać ją na siłowni. Marcin śpi i nie chcę mu przeszkadzać...

niedziela, 13 sierpnia 2017

13 sierpnia



Cały weekend przepracowałem, Marcin miał zaś wolne. Obaj jednak padaliśmy w okolicach dziewiątej wieczorem. Ja w ogóle jakiś zmęczony bardziej niż zwykle byłem...

W pracy mniej roboty. Wakacje! Do tego dość ładna pogoda, nie taka piękna - letnia - sierpniowa i nie taka na jaką narzeka moja mama czy chociażby Hebius na blogu... jest po prostu ciepło, w okolicach 19°C i słonecznie. 
Klientów mniej, sprzedaż spadła z £2300 na £950, trzeba więc było drastycznie ciąć koszty. Trochę to głupie, bo produkcję zrobić muszę nie według rzeczywistej sprzedaży, tylko prognozowanej, a ta przewidywała £1500, czyli na koniec dnia były wielkie straty i przez to jeszcze mniej godzin!

Ale dość o pracy, bo nie ma ona dla mnie wielkiego znaczenia. W sobotę poszliśmy spacerem na obiad do hinduskiej restauracji. Marcin zamówił swoją ulubioną potrawę z kawałkami chleba, ja zaś kurczaka w sosie tika masala i był tak dobry, że wylizałem miskę! Nie wiem, jak oni tego dokonali, ale jeszcze nigdy nie jadłem czegoś tak smacznego!
W niedzielę poszedłem zaś do Nandosa na kurczaka, bo Kot odrzucił zaproszenie twierdząc, że jest pełen jak "bęben Rolling Stonesów".
Razem zjedliśmy tylko arbuza wieczorem. Nie spędziliśmy go jednak razem, bo ja przysypiałem i byłem kiepskim towarzystwem. Poszedłem więc na górę, walnąłem się na materac i zacząłem oglądać jakieś bzdury w necie. W końcu usnąłem.

A teraz maszeruję do firmy. Jest już zupełnie ciemno. Dzień o tej porze i piękne wschody słońca powrócą dopiero w czerwcu przyszłego roku. Znowu na krótko...

sobota, 12 sierpnia 2017

11 sierpnia


W pracy było miło jak nigdy. Wyrobiliśmy się ze wszystkim i nikt z nikim się nie pokłócił. Sam ogarnąłem dokumenty, policzyłem straty i skończyłem minutę przed czasem. 

Marcin jadąc do pracy musiał zmienić linię metra i jechać naokoło z powodu alarmu pożarowego na Oxford Cirrcus. Kilka dni temu też się coś tam paliło i nawet dwie osoby - zatrute dymem - trafiły do szpitala. Nie wiem o co chodzi, ale podobno nie jest to terroryzm.

Idąc do domu rozmawiałem z rodzicami. W Częstochowie panuje susza i upał nie do zniesienia. Ojciec narzeka jak zwykle, mama mniej, choć zawsze mają coś do pogody. Poradziłem im zimny prysznic i picie dużej ilości wody!

Gdy wpadłem do domu zjadłem arbuza i położyłem się spać na godzinę. Następnie pojechałem na imprezę pracowniczą - pożegnanie Chiary, której okres wypowiedzenia właśnie dobiegł końca.
Budżet mieliśmy mały, zamówiliśmy więc mrozoną pizzę w sklepie i upiekliśmy ją sami w naszej kuchni. A potem poszliśmy pić do pubu, korzystając ze "szczęśliwych godzin". 
O dziesiątej nas wykopali, przenieśliśmy się więc do pracy. W szafce miałem dwie butelki whiskey i wino musujące. No i impreza się rozkręciła. Dziewczyny zaczęły tańczyć w kuchni i ogólnie było bardzo fajnie, dopóki Fortuna nie zaczęła przesadzać z alkoholem. Usiadła w kącie i wypiła całą, dużą butelkę Jacka Danielsa. Wcześniej była już nieźle wstawiona, więc zakończyłem imprezę. Myślę, że będzie miała strasznego kaca, jeśli nie zatrucie alkoholowe. Niestety nie dała sobie przetłumaczyć, że przesadza...

Wróciłem domu o północy i natychmiast położyłem się spać. Marcin był już w taksówce, ale nie czekałem na niego, bo miałem przed sobą niecałe cztery godziny snu...

piątek, 11 sierpnia 2017

10 sierpnia


Kupiłem moskitiery. Mam nadzieję, że się sprawdzą. Poprzednia - duża, ciężka, polecona przez sprzedawcę - powodowała tylko kłopoty. Trzeba było zawieszać ją na ścianie, lub doczepiać do sufitu oraz przypinać do materaca, bo nie posiadała dna. Te na powyższym zdjęciu mają spód i są wolnostojącymi "namiotami" chroniącymi przed owadami. 

Znalazłem je na amazonie. Od razu jednak znienawidziłem firmę, bo mimo dostępności produktu, dostawa przewidywana była za trzy tygodnie; na forach wyczytałem, że lubią się spóźniać, więc zrezygnowałem. Aneta poleciła mi eBay i rzeczywiście tam poszło o wiele szybciej.

Marcin pracował cały dzień, ja zaś skończyłem o 10:30 i prosto z firmy pobiegłem do kolejnej ambasady. Przedostatnia i chyba najtrudniejsza placówka dyplomatyczna była taka jak przewidywałem: oficjalnie - chłodna, sztywna i pozbawiona jakiejkolwiek przytulności. Po przejściu trzech par drzwi, stanąłem przed urzędnikiem, który odebrał paszporty i skrupulatnie sprawdził dokumenty. Wypełnił kwit, postawił pieczątkę i podając mi go przez wąską szparę pomiędzy szybą a blatem powiedział:
- Poniedziałek wieczorem, od piętnastej do szesnastej trzydzieści.
Wyszedłem i zadzwoniłem do Marcina...

Następnie pobiegłem do optyka, chyba tylko po to, żeby stoczyć walkę z upartym - jak się nazwał - optykiem. Mam jednak poziom mistrzowski w byciu "nie do zniesienia", szybko więc zmienił taktykę i dał mi to, czego chciałem.
Nie znoszę, gdy ludzie wiedzą lepiej ode mnie, czego potrzebuję. Koleś chciał mi wcisnąć okulary do czytania i dalekiego patrzenia jednocześnie. Po pierwsze szkła są o wiele droższe, po drugie, żeby w nich czytać, trzeba patrzeć w dół, a ja w ten sposób nie czytam i nie mam zamiaru się dostosowywać. A po trzecie optyk po kilkudniowym kursie nie był w stanie zrozumieć, że do czytania nie muszę używać okularów. Przydatne będą w przyszłości i tylko wtedy, gdy jednocześnie będę używał soczewek. Bez nich bowiem widzę wszystko z bliska!

Najgorsze przejcie miałem jednak z panią "technik", która na moją odmowę zgody zmierzenia ciśnienia w gałce ocznej zareagowała uśmiechem pełnym politowania.
- Wasze testy nie pokazują prawdy. Po ostatnim badaniu powiedzieliście, że mam nadciśnienie oczne. Pojechałem do kliniki i zrobiłem kompleksowe badania. Okazało się, że wynik jest kompletnie odmienny. Mam raczej niskie, niż wysokie ciśnienie, choć na szczęście w granicach normy.
- Ale ja muszę zmierzyć ciśnienie, bo bez niego system nie pozwoli mi na wystawienie recepty na okulary.
Przystałemi zniosłem bezsensowne dmuchanje w oko.
- Ma pan podwyższone ciśnienie - oznajmiła automatycznie -  konsekwencje...
- Jeśli to pani nie przeszkadza, proszę dokończyć swój naukowy wywód mówiąc do tej oto ściany a ja pójdę do toalety. I proszę wypisać receptę, bo po to przecież oboje męczyliśmy się razem...

Potem poległem. Byłem tak śpiący, że nie mogłem tego kontrolować...